///Zamek w Wojcieszowie

Zamek w Wojcieszowie

Print Friendly and PDF

ZAMEK W WOJCIESZOWIE

    O pogańskiej świątyni i założeniu Wojcieszowa powiadają i piszą nawet, że zamek w Wojcieszowie zbudowany został pomiędzy rzekami Kaczawą i Świerzawą dopiero w XIV wieku, ale nie jest to prawdą. Kasztel na podstawie kwadratu wzniósł tu rycerz Wojciesz Paszowic za czasów, gdy jeszcze książę Bolko Krzywousty rządził Polską, a namiestnikiem jego na Dolnym Śląsku był Piotr Włost, herbu Łabędź. Wysłał on nad Kaczawę grupę księży i mnichów, by resztki pogan, wierzących w Peruna, Żywię, Welesa, Hoga, Flinsa i innych bogów oraz półbogów, na łono kościoła katolickiego sprowadzić. Do ochrony tych właśnie bogobojnych ojców i braciszków zakonnych wyznaczył rycerza Wojciesza Paszowica, dodając mu cztery dziesiątki zbrojnych wojów. O poganach, którzy tu w górach ofiary bogom przez swych żerców składali, wiedział Wojciesz niewiele. Dopiero w Strzegomiu, od klasztorników tamtejszych dowiedział się, że w górnym biegu Kaczawy i nad jej dopływami, oraz u źródeł Małej Nysy, Świekotki i Świdnej wielu ich jeszcze żyje. Jednak nikt z mądrych mnichów nie potrafił wyjaśnić, dlaczego właśnie tam oni się zgromadzili i dlaczego tak wytrwale przy swej wierze obstają. Na miejscu przekonał się, że pośród górskich bezdroży, w terenie pokrytym gęstą puszczą i skałami o przedziwnych kształtach, gdzie wieści ze świata żadne nie dochodziły, poganie czcili swoje bogi. Przekonał się również, że życie w tych górach nie jest trudne. Schronienie dawały ludziom liczne groty i jaskinie, wydłubane chyba przez wielkoludów pradawnych, którzy przed tysiącami lat chodzili po świecie, a pożywienie dawały lasy pełne jagód i zwierzyny oraz rzeki, w których pluskało się wiele ryb. Rycerz Wojciesz doprowadził oddanych mu w opiekę ludzi do tych gór i na lewym brzegu Kaczawy, na płaskim wzgórzu, obozem się rozłożył. Potem wojom swym miejsce to częstokołem otoczyć nakazał i zbudował mnichom dwie chaty kurne oraz kapliczkę niewielką. Dopiero, gdy to zostało już kończone, o rodzinie i o sobie pomyślał. Sprowadził żonę, wraz z kilkuletnim synem, kilku rzemieślników biegłych w stawianiu kamiennych budowli i rozpoczął prace przy wznoszeniu kasztelu. Stanąć on miał obok chat mnichów, na południowym stoku wzgórza, w pobliżu rzeki Świerzawy, gdzie stok skałami stromymi opadał z trzech stron i gdzie od napaści ewentualnych wrogów był zabezpieczony. Rósł kwadratowy kasztel niewielki, z kamienia łupanego pracowicie lepiony, z dnia na dzień wyższy, ciesząc oczy Wojciesza i jego wojów. Wąskimi szczelinami strzelnic groźnie spoglądał ku górom zasłaniającym horyzont od południa. Nie był jeszcze zupełnie wykończony, gdy któregoś popołudnia zginął synek Wojciesza. Biegał on nad brzegiem Świerzawy po łące, na oczach ludzi, którzy wodę na budowę tu czerpali. Nie mógł się utopić, ponieważ rzeczka była tu płytka i bezpieczna. Zaczęto przypuszczać, że mógł pójść szukać ptasich gniazd w zaroślach i spokojnie jego powrotu aż do zmroku wyczekiwano. Nie powrócił jednak po zachodzie słońca i Wojciesz, wraz z wojami, aż do pierwszych kurów go poszukiwał. Legł później spać, ale nie usnął, bez przerwy myśląc o swym chłopcu, Przewracał się w łożu z boku na bok i rozmyślał czy syn jego nie został napadnięty przez zwierzęta leśne, rysie lub żbiki, albo przez niedźwiedzia i czy żywego go jeszcze zobaczy. Następnego dnia przetrząśnięto lasy na prawym i lewym brzegu rzeczki. Potem ojciec szukał na północnych stokach Maślaka i Skopca, ale bezskutecznie. Dopiero, gdy zmęczony powrócił ze swymi wojami pod kasztel, naszła go myśl, iż mały mógł pójść do swych rówieśników, którzy mieszkają w górskich grotach. W nocy przyśnił mu się synek i pogańscy żercy. Otaczali oni chłopca zwartym kręgiem, z którego ten próbował się wyrwać. Równo ze świtem wstał rycerz Wojciesz i skierował się w stronę Połomu. Nie dotarł jednak do szczytu tej góry. Zatrzymali go żercy w brzozowych czapkach na głowach, otoczyli gromadą wyznawców swej wiary i zabronili mu dalszej drogi. Tłumaczyli, że na szczyt, gdzie znajduje się święty gaj, a w nim kontyna – siedziba bogów, nikomu wchodzić nie wolno, by nie rozgniewać władców tej krainy. Wyjaśniono mu również, że nie ma tam jego syna, ani też żadnego innego dziecka. Zawrócił Wojciesz po tym zapewnieniu ku kasztelowi, medytując co ma począć, ale przerwał mu rozmyślania pewien młody żerec, który go dogonił i który obiecał wskazać mu miejsce pobytu dziecka, gdy rycerz odprawi z doliny Kaczawy kapłanów i mnichów, których przywiódł tu przed rokiem. Wojciesz odmówił i zażądał rozmowy z najstarszym z żerców. Wyjaśnił też, że i on i mnisi są tu z rozkazania książęcego i że wiarę w starych bogów, jeżeli nie uda się słowem, to mieczem wytępić potrafi. Młody żerec odszedł bez słowa, ale tego samego dnia jeszcze, późnym wieczorem zapłonęły chaty, w których mieszkali zakonnicy. Uratował ich jednak Wojciesz, wraz ze swymi wojami. Wielu podpalaczy ubił, mnichów do niewykończonego kasztelu sprowadził, a potem powiódł swych zbrojnych na Połom i ogniem za ogień postanowił się zemścić. Krętymi ścieżkami dotarli do szczytu, mimo oporu ludzi zamieszkujących jaskinie. Za kamiennym włazem, w świętym gaju stała kontyna drewniana, otoczona starym częstokołem. Rozwalił go Wojciesz toporem, wpadł ze swymi wojami pod kontynę i zdobywać ją chciał. Już szykował się do ataku, gdy nagle otwarły się jej wierzeje i ukazała się w nich gromada starców i młodych żerców, niosąca posąg swojego boga. Padli oni na kolana, prosząc by uszanowano świętość niesioną przez nich i aby pozwolono im odejść. Przyobiecał im to Wojciesz pod warunkiem zwrócenia mu syna.Gdy chłopczyk znalazł się już przy ojcu i gdy żercy odeszli, Wojciesz nakazał podpalić kontynę ze wszystkich stron. Zakazał swym ludziom brać cokolwiek z wnętrza, by przez przypadek nie wynieść jakichś czarów. W kilka chwil później zapłonęła stara, misternie rzeźbiona i malowana budowla, przez setki lat pracowicie wznoszona i zdobiona, pamiętająca kilka dziesiątków pokoleń ludzkich. Gdy płomień objął jej ściany aż po dach, dał się słyszeć z wnętrza dziwny głos, niezrozumiały i niepojęty, podobny do ryku wielkoluda, przypalanego na rozżarzonych węglach. Potem słychać było głośne stuki, przypominające uderzenia olbrzymiego młota, od których drżały płonące ściany, wiązane z grubych, ciosanych bali. Strach obleciał Wojciesza i jego wojów, mimo że nigdy go nie odczuwali. Domyślali się, że to duchy pogańskich bogów tu mieszkających, ginąc w ogniu poszukiwały wyjścia na zewnątrz. Gdy zaczął się zapadać płonący dach kontyny, runęła nagle jedna ze ścian, rzucając miliony iskier, a z płomienia wyskoczył potężny niedźwiedź ze zwęgloną sierścią oraz śladami oparzeń na skórze, który nie zwracając nawet uwagi na wystraszonych ludzi, pomknął w dół zboczem góry. Wojciesz wrócił nad ranem do kasztelu, niosąc cały czas syna swego w ramionach. Opowiedział mnichom o tym wydarzeniu, oświadczając, że na miejscu, gdzie stała dotychczas pogańska kontyna, postanowił kaplicę zbudować w podzięce Bogu za szczęśliwy powrót syna do domu. Odwiedli go oni jednak od tego zamiaru tłumacząc, że kto wie, czy powinna ona stać właśnie tutaj, a poza tym do kościoła ludzie muszą mieć łatwy dostęp, musi on też być przy drodze, którą budulec można wozić wołami. W rok później stanęła pierwsza świątynia w pobliżu rzeki Kaczawy. Była drewniana i strzechą kryta, jak wszystkie chaty na Dolnym Śląsku. W kilka lat później jakieś dzieci znalazły w pogorzelisku na Połomie bryłę złota przez ogień stopioną pamiętnej nocy. Wojciesz nakazał pewnemu mnichowi, znającemu się na złotniczej robocie, wykonać z tej bryły lampę oliwną, którą osobiście zawiesił w świątyni i pod którą w dwa lata później, gdy już sioło powstało, został pochowany. Sioło to, od jego mienia otrzymało nazwę Wojcieszów.

U.A. Wiąckowie: „Legendy Karkonoszy i okolic” – [W:] WDK Jelenia Góra.

Zobacz również :
[display-posts post_type=”page” exclude_current=”true” order=”ASC” orderby=”title” post_parent=”19″ display-posts wrapper=”div” wrapper_class=”grid-subpages”]